Chcieli obejrzeć rozległy widok na cztery strony świata. Wstali późno, młodość lubi się wyspać. Szybko zjedli śniadanie, kawa miała być w drodze. Wsiedli do auta i mocno okrężną trasą ruszyli na południe do miejsca, które miało być punktem wyjścia na górę. Droga kręta, miejscami nawet gładka, szybkość i widoki zapierały dech w piersiach. Dojechali do wyznaczonego przez dziewczynę miejsca. Było pełne ludzi. Uzgodnili, że wypiją kawę, coś zjedzą w innym miejscu, on wskaże. Pojechali na wschód. Zakręt za zakrętem, pejzaż za pejzażem, zachwyt za zachwytem i nim się zorientował, byli w punkcie wyjścia. Dziewczyna głodna, ale w złości nie chciała nic zjeść w parkingowym barze, nie dała się namówić na zapasy z plecaka. Ruszyli w górę zalanym słońcem stokiem. On przodem, ona z posępną miną ciągnęła się noga za nogą. Wszedł w pas lasu, zaczekał w cieniu z butelką wody w ręku. Minęła go jak powietrze. Gdy oddalała się powoli stromym podejściem i znikała za zakrętem ruszył za nią swoim tempem. Zatrzymywał się by jej nie wyprzedzać, znów ruszał jej śladem gdy znikała mu z oczu. Przed wyjściem z lasu na otwartą przestrzeń przed szczytem przystanął w cieniu na dłużej. Wyszedł w słońce dopiero gdy dziewczyna zniknęła za garbem blisko schroniska. Pierwsze, co po kwadransie podchodzenia zobaczył, to twarz dziewczyny. Siedziała na kamieniach pod grzbietem i uśmiechała się szeroko do Kremenaros.
Komentarze